> | | | > Kilka pytań o szkolnictwo

Kilka pytań o szkolnictwo

Posted on środa, 17 kwietnia 2013 | 1 Comment

Jednym z zapalnych przedmiotów do dyskusji  wśród moich znajomych jest tematyka związana ze szkolnictwem wyższym w naszym kraju. Wątpliwości jest wiele od liczby studentów zaczynając, po jakość nauczania kończąc.

Prawdą jest, że ile osób tyle opinii. Nasz kraj przoduje w statystykach na liczbę osób, które ukończyły studia wyższe. Tak jak kiedyś gwarancją znalezienia lepiej płatnej pracy miała być matura tak potem tytuł magistra. Dzisiaj często nawet doktorat nie pomaga, pytanie tylko, czemu?

Edukacji zadanie zna każdy. Elementem egzystencji jest rozwój i nauka. Jest to jedna z najważniejszych rzeczy w życiu i praktycznie podstawowa potrzeba. Pytanie, które nurtuje mnie najbardziej jest takie. Czy szkoła jest dla nas czy my dla szkoły. 

Paradoksalnie opinie są podzielone. O ile ideą szkoły podstawowej czy gimnazjum jest nauka podstawowych rzeczy (a często dzieciakom trzeba wbijać do głowy jak nauka jest istotna) tak im później tym inicjatywa przechodzi w stronę samych zainteresowanych. Prawdziwy bieg przez płotki zaczyna się na etapie liceum, czyli kiedy uczeń ma 15 - 16 lat.

Przede wszystkim, co do jednego jestem pewna to do farsy, jaką była cała reforma edukacji. Koszmarnym błędem było utworzenie gimnazjów. Dzieciaki ledwo się do siebie przyzwyczajają a muszą w najtrudniejszym dla swojego rozwoju okresie znaleźć się w nowym towarzystwie. Jednak jak ledwo nauczą się zapamiętywać swoje imiona i nazwiska walczą do ostatniej kropli krwi o swoją przyszłość w liceum. Ja na przykład jestem w stanie mniej więcej wymienić, z jakimi osobami chodziłam do szkoły podstawowej i liceum natomiast nie pamiętam nawet twarzy osób z klas gimnazjalnych. W każdym razie by określić, w jakiej kondycji jest nasze szkolnictwo wyższe trzeba paradoksalnie spojrzeć najpierw na licea.

Może zabrzmi to bezczelnie, ale czy każdy musi mieć maturę? Zobaczmy, w jakiej kondycji są dzisiaj szkół zawodowe. Przyjęło się, iż do takich chodzą osoby, które sobie nie radzą a zawodówka to taka poczekalnia. Nic błędnego. Nie wiem, co jest złego w fakcie, iż ktoś ma złe oceny. Jeżeli w takiej zawodówce jest w stanie przygotować się do zawodu i zostać fachowcem to nic w tym uwłaczającego. Licea natomiast to takie przedszkole do studiów i to w większości przypadków humanistycznych. Człowiek wychodzący z takiej szkół no powiedzmy, że ma wiedzę ogólną, ale nie poradzi sobie na rynku pracy bez ukończenia jakichkolwiek studiów. Jedynie bronią się technika.

No i się zaczyna. Jest w tym kraju tona uczelni prestiżowych i jeszcze więcej dennych. To jest jak loteria, bo potrzebne są dwie rzeczy: Ambitny student i komunikatywny wykładowca. Teoretycznie powinno wyglądać to tak, iż taki student wie, iż chce studiować a wykładowca wie, czego chce uczyć. O wiele łatwiej prowadzi zajęcia, gdy publika jest zainteresowana tematem a prowadzący wie, o czym mówi. Jestem koszmarnym typem idealisty i wierzę, że taki model sprawdziłby się. Niestety tak nie jest. Wiele uczelni praktycznie nie spełnia swojego zadania, wykładowcy jak i studenci to czysta łapanka. Jakość nauczania jest poniżej jakiejkolwiek średniej, nie ma laboratoriów i fachowców a studenci mają to zwyczajnie w dupie. Na palcach jednej ręki mogę policzyć ilość osób u mnie na roku, które faktycznie interesowały się tym, co studiowaliśmy, wykładowcy mieli nas gdzieś a uczelni czasem nie było stać nawet na żarówkę na korytarzu. O braku sprzętu specjalistycznego nie wspomnę. Tak szczerze mówiąc nie powinnam mieć teoretycznie tytułu magistra inżyniera (bije się w piersi). No, ale studia ukończyłam, mam tytuł, ale co z tego. Prawdą jest, iż dopiero teraz w wieku 26 lat wiem, co mnie interesuje i co mogłabym studiować. Nadrabiam to doktoratem, ale możliwe, iż jest za późno.

Najłatwiej widać to z perspektywy takiego pracodawcy. Inteligentnego nadmienię, bo tylko ogarnięty pracodawca chce mieć pracownika, który jednak coś potrafi i nie patrzy na sam dyplom. I tutaj dochodzimy do najciekawszego wniosku: wielu z nich prędzej zatrudni pasjonata niż takiego magistra, który chce by przed nim rozścielić czerwony dywan i całować po rączkach. W tym momencie, gdy poszukujemy pracy jesteśmy w stanie spojrzeć na to z większej perspektywy. Widzimy niedoskonałości reformy, za dużą liczbę uczelni, jakość nauczania, wysokość naszej niedojrzałości i braku ambicji. Praktycznie wina leży po każdej stronie i państwa i samych obywateli. Niektórym się wydaje (błędnie), że wina leży po stronie samych wykładowców. Przepraszam bardzo, ale studia obowiązkowe nie są, wysil się studencie, zrób coś więcej, zainteresuj się, wykaż trochę kreatywności i zwykle się ucz. Jednakże, gdy widzę takiego doktora, który nie zna się na tym, co wykłada to krew mnie zalewa i koło się zamyka. Brak profesjonalizmu u każdej ze stron.

Niewiadoma X i Y

W tym bilansie żalu brakuje dwóch zmiennych: ambicji i szczęścia. Tylko pracą człowiek się wzbogaci i tej dżungli przetrwają najsilniejsi. Nie można takiego wiecznie ciągnąc za rękę. Nieistotne czy studiujesz pedagogikę czy astrofizykę - jeżeli masz ambicje i kochasz to, co robisz to możliwe jest, że ci się uda. I prawdą jest tak, iż pracując na gównianych stanowiskach dowiesz się o życiu więcej niż ci się wydaje. Nauka odpowiedzialności, sumienności i cierpliwości daje ogromnie dużo (a przy okazji szanujemy pracę każdego człowieka). No i to szczęście. Sama przyznam, iż nie umiem szukać pracy - nienawidzę tego robić. To, co w chwili obecnej mam to tylko i wyłącznie dzięki szczęściu, (bo przypadkiem się dowiedziałam, że ktoś szuka zastępstwa na swoje stanowisko).

Najbardziej intensywnie słychać jednak narzekania tych, co ani ambicji ani szczęścia nie mają. Głośno jest obecnie teraz o serialu HBO "Dziewczyny". Kapitalnie zrobiona produkcja o dylematach współczesnej młodzieży z Brooklynu zaczyna się właśnie w momencie, gdy główna bohaterka zostaje odcięta od funduszy swoich rodziców. Może w tym tkwi problem - w nadopiekuńczości. Trudno powiedzieć.

W idealnym świecie wyglądałoby to pewnie tak, iż taki absolwent jest fachowcem w swojej dziedzinie i szybko znajduje pracę (dobrze płatną). Wymagałoby to jednak trochę pokory, zmniejszenia liczby wykładowców, uczelni i samych studentów. Sad but true.

Comments:1

  1. Rozwój imo nie jest podstawową potrzebą, jak ktoś przez 3 lata nie umie się nauczyć imion kolegów i koleżanek z klasy to ma problem z socjalizacją albo pamięcią ;-) I raczej wtedy nie nadaje się do liceum, bo przyporządkowanie imion 30 osobom to raczej niezbyt trudne "działanie" ;-)

    Z resztą się w większości zgadzam ;-)

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.