> | | | | > Filmy które kocham: The Fountain

Filmy które kocham: The Fountain

Posted on niedziela, 14 kwietnia 2013 | No Comments

Nie będziemy się oszukiwać, Aronofsky tym dla kina, kim jest Paulo Coelho dla literatury. Proste, czasem aż banalne filmy o narkomanii, pasji czy właśnie miłości docierają z łatwością do odbiorcy. Okazuje się jednak, że pomimo tendencyjnego podejścia można stworzyć obraz spójny, wyrazisty i niebanalny.

Pozwolę sobie to porównać do zachowania jednego z moich profesorów w czasie studiów. Był on specjalistą od podstawowych procesów fizycznych i kiedyś w przypływie emocji przyznał się nam, iż w momentach wyjątkowego smutku czyta tysiącstronicową książkę o właściwościach fizycznych lodu. Jednocześnie bardzo chciał zrozumieć, dlaczego w czasie gotowania tejże wody w garnku bąbelki pojawiają się dokładnie w tym a nie innym miejscu dna naczynia.

Arofonsky chce dojść do sedna konkretnego ludzkiego pragnienia. Nieistotne czy jest nim chęć wygranej, samodestrukcja czy prestiż. Przez te wszystkie lata wyrobił sobie nazwisko i publiczność czeka na jego dzieła. Zdania są jak to wiadomo podzielone. Jedni uważają, że jest zbyt prostacki w tym, co chce wyrazić, inni natomiast doceniają specyficzny artyzm, jaki ujmuje w swoich dziełach. Osobiście należę do tych drugich.

Moim zdecydowanie ukochanym filmem jest (tutaj zaskoczenie, bo nie "Requiem dla snu") a tytułowy The Fountain.

Przede wszystkim najbardziej wyryła mi się w pamięci muzyka. Tak samo jak kultowa stała się ścieżka dźwiękowa do wspomnianego "Requiem dla snu" tak w tym przypadku fantastyczne utwory przysięgam mam zawsze zapisane na moim szpanerskim ipodzie, który wspaniałomyślnie szwankuje szczególnie na mrozie (taka ot ciekawostka). Wracając do filmu to faktycznie temat jest troszkę banalny, bo prawi o miłości. Cały utwór jest do bólu symboliczny. Głównym bohaterom towarzyszymy w trzech okresach: w czasach panowania królowej Izabeli, w czasach współczesnych i w dalekiej przyszłości.

Losy naszej pary jakby spotykają się za każdym razem w tych trzech okresach. Determinantą wydarzeń jest ciągła walka o ich miłość, która niestety nie może się z rożnych przyczyn spełnić i dopełnić. Za każdym razem problem polega na czymś zgoła innym a ich losy są tak samo dramatyczne. Co ciekawe scenariusz jest całkiem dobrze pomyślany. Przykład jest taki - nasz bohater (genialny Hugh Jackman - ale co się będziemy oszukiwać on zawsze jest genialny) w przyszłości jest astronautą, uważny widz jednak zauważy, iż tak naprawdę jest to ta sama osoba (dosłownie), którą spotykamy we współczesności aczkolwiek nie mamy pewności czy nie istniała od czasów starożytnych. Wiem brzmi idiotycznie, ale takie są fakty. Pomieszanie z poplątaniem czyni to opowieścią ponadwymiarową gdzie liczy się sens a jakieś idiotyczne detale. No może poza, paroma które uważną osobę delikatnie zdenerwują. Sam autor dał ciała w jednej rzeczy. Mianowicie ukochana naszego bohatera w czasach "średniowiecznych" to Izabela I Kastylijska. W filmie jest ona platoniczną miłością bohatera - konkwistadora i lakonicznie obiecuje mu, iż po znalezieniu drzewa życia zostanie "jego Ewą". To cholernie miło z jej strony, ale nie w tym rzecz. Sama Izabela Kastylijska była śmiertelnie zakochana w swoim mężu, (co nie czarujmy się nie zdarzało się często szczególnie, gdy małżeństwa było kojarzone i zaplanowane przez rodziny). I ona właśnie wymyśliła inkwizycję (a w filmie jest jej ofiarą). W każdym razie polecam poczytać sobie o tej królowej, bo całkiem ciekawy ma życiorys.

Pomimo mojego zachwytu przepięknymi efektami specjalnymi i ogromną plastycznością obrazu muszę jednak spuścić głowę i przyznać się, iż postacie i całą historia są jednak no banalne. Banalna jest ich miłość, banalne podejście i wyjątkowo no nietrudne do zrozumienia. Pięknie jednak ta banalność została ukazana. Dlatego nie skrytykuje filmu, bo broni się wizualnie i broni się jak już wielokrotnie powiedziałam muzycznie.

No niestety każda szmira jest w stanie mnie do siebie przekonać muzyką, dlatego krytykiem filmowym nie będę tak samo jak doradcą klienta w sklepie z farbami, bo nie znam się na kolorach i znać się nie mam zamiaru.

Dla wytrwałych, co dotarli do tego akapitu fenomenalny remix jednego z utworów do filmu w wykonaniu człowieka o pseudonimie XZICD. Dodam, iż utula mnie do snu , co noc...







Leave a Reply

Obsługiwane przez usługę Blogger.