> | | | > Cierpienie w mediach

Cierpienie w mediach

Posted on czwartek, 25 kwietnia 2013 | No Comments

W jednym z ostatnich numerów Polityki ukazał się artykuł pt. "Wybory podatkowe" (niestety dostępny tylko dla abonentów Piano - lub dla wielbicieli papierowego wydania). Redaktorzy przedstawiają działalność kilku fundacji, które ich zdaniem warto wesprzeć. Mnie jednak zainteresowało jedno określenie, które pozwolę sobie zacytować:

" Zaczyna się doroczny marketing nieszczęść. Znów wolno nam wybrać, komu przekażemy 1 proc. podatku. I znów większość pieniędzy trafi do fundacji, które najlepiej się zareklamują."

Fundacje

Marketing nieszczęść. Trudno się z tym nie zgodzić. Od początku roku o dotowanie fundacji proszą nas praktycznie wszyscy od aktorów poprzez sportowców na celebrytach kończąc. A jest, w czym wybierać. Najbardziej chwytające za serce są reklamy o osobach chorych, niepełnosprawnych, czyli tych, na których godne leczenie nie stać państwa. Przez coś takiego powstała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy - bo inicjator - znany i lubiany (acz porywczy) Jurek Owsiak - był załamany stanem szpitali, kiedy zachorowała jego córka. Czasami bywa, iż właśnie doświadczenia osób znanych skutkują bardzo trafnymi inicjatywami. Fundacja  Ewy Błaszczyk "Budzik" ukończyła niedawno budowę specjalnego pawilonu dla dzieci w śpiączce przy CZD w Warszawie. Córka aktorki kilkanaście lat temu zachłysnęła się wodą, kiedy chciała popić tabletkę, przez co wiele lat byłą w stanie śpiączki (obecnie jej stan się poprawił - trudno to nazwać wyzdrowieniem ale śpiączka to tez nie jest). Przykładów jest bardzo dużo. W każdym razie w gazetach pełno jest w tym okresie reklam, w telewizji spotów i duża ilość wywiadów. Status organizacji pożytku publicznego reguluje ustawa tak, więc dotować może zarówno osoby chore jak i fundacje o charakterze społecznym czy nawet OSP czy tym podobne.

Nieszczęście, więc czasem staje się sprawą marketingu. Fundacja chce pozyskać dotacje, więc przekazując nam informacje na temat swojej działalności chcą nas złapać za przysłowiowe serce. Poznajemy, więc imiona i nazwiska chorych, ich historie i cierpienie. Osobiście przypomina mi to żebractwo, ale oczywiście w słusznym celu. To trochę uwłaczające, gdy ci ludzie muszą praktycznie publicznie błagać o swoje życie, gdy to państwo powinno im tą opiekę zapewnić. Inną kwestią jest niestety kulejąca kondycja służby zdrowia, malwersacje i niestety nieciekawe dylematy NFZ-tu, który musi wybierać, kogo ma leczyć a kogo nie. Nie zapominajmy jeszcze o fundacjach, które na marketingu opierały całą swoją nadzieje na rozwój. Słynny "Maciuś”, który praktycznie wszystkie dotacje przeznaczał na działania marketingowe postawił wszystko na jedną kartę. Nie jestem w stanie powiedzieć, co było pierwsze jajko czy kura. Czy to najpierw oni przedstawili ten swój żenujący raport o głodzie a potem o niegospodarność oskarżył ich wojewoda czy na odwrót? Prywatnie mi się wydaje, iż niedoświadczeni pracownicy tej fundacji najpierw postawili na marketing i na drogą szwajcarską firmę by pozyskać darczyńców a potem pewnie chcieli dotować te obiady. O intencjach pewnie się nie dowiemy (no chyba, że będzie jakaś sprawa sądowa). Ostatnio głośno zrobiło się o kobiecie, która udawała, że ma raka w celu wyłudzenia pieniędzy. Myślę, że w perspektywie czasu w końcu trzeba będzie weryfikować te publiczne zbiórki, co oczywiście jest korzystne dla tych, którzy nie oszukują. Pytanie tylko czy wróci społeczne zaufanie.

Ale wracając do samej idei nieszczęścia takie właśnie emanowanie i informowanie społeczne, o niedoskonałościach jest mam wrażenie społecznie akceptowane. I chyba nikt nie ma z tym jakiegoś mówiąc prostacko "moralnego problemu".

Aha i żeby była jasność mi to nie przeszkadza, bo widzę w tym większy cel. Tak samo nie chce by nagle media przestały informować, że problemów nie ma, bo takie udawanie, że wszystko jest w porządku jest po prostu żałosne.

Informacje

Skoro już mowa o cierpieniu to mamy tego pęczki gdzie tylko się da. Nie licząc polityki to chyba ulubiony i najbardziej chodliwy temat. Relacje z katastrof, wypowiedzi poszkodowanych, krew, odłamane kończyny. To jest to. Jedną kwestią jest fakt, że w dobie dzisiejszych mediów - gdzie plotka na twój temat potrafi okrążyć glob trzy razy zanim zdążysz zawiązać buty - informacja przechodzi bardzo szybko. I nie dziwię się też dziennikarzom, bo na tym polega ich praca. Jedyne, co mnie autentycznie wkurwiło to było wielkie biadolenie nad trzema śmiertelnymi ofiarami, (których zaznaczam cały czas mi szkoda tak samo jak poszkodowanych - a także ich rodzin) maratonu, kiedy w Afganistanie amerykańskie wojska znowu się machnęły i ostrzelały wesele i zginęło chyba z 50 osób. Tam to było takie "ojtam ojtam" - talibowie albo ich wina albo "no przecież tam jest wojna". W Bostonie natomiast ofiary zyskały imię i nazwisko, mamy ich zdjęcia, relacje rodzin. W Afganistanie jest statystyka.

Teraz coraz większa grupa osób zaczyna się przyzwyczajać do tego typu rzeczy. Nie robi to powoli na nas żadnego wrażenia i może niebezpiecznie doprowadzić do zaniku jakiejś empatii w społeczeństwie. Jednocześnie zastanawiam się jak wpływa na nasze postrzeganie świata. Jak te złe informacje wpływają na nasz odbiór rzeczywistości? Czasem sama mam wrażenie, że takie pozytywne wesołe newsy są trywialne i bez znaczenia. Jakiś czas temu obiło mi się o uszy, że w jakimś afrykańskim państwie władca chciał wymusić na mediach podawanie większej ilości pozytywnych informacji. No można się śmiać, bo możliwe, iż w kraju źle się działo i ten ktoś chciał wpłynąć na nastroje społeczne, ale gdyby było inaczej, gdybyśmy umieli cieszyć się z drobnych rzeczy i także słyszeć o tym w mediach?

Po przebrnięciu przez to wszystko mogę dojść do tego, o co mi w założeniu chodziło.

Celebryci i osoby publiczne.

Materiału jest tyle, że nie wiem, od czego zacząć. Istota cierpienia ma się do mediów tak samo jak wybuchy radości, ale gdy chodzi o osoby publiczne robi się z tego istna wieża Babel.  Problem pojawia się wtedy, gdy tego użalania się jest za dużo albo, gdy jest to kłamstwo lub taktyka np. rozwodowa. Potocznie nazywamy to zwykłym "praniem brudów".

Tylko czy na pewno? Osoby publicznie to niewyhodowane w laboratoriach NASA szczury, ale część społeczeństwa. I chociaż różnią się od nas mogą zasobnością portfela spotyka ich to samo, co nas. Istota  jest taka, że o ich porażkach bębnią media przez długie tygodnie. Wielu z nich oczywiście zbija celowo lub przypadkowo swój kapitał. Chociażby partnerka Macieja Dowbora, która w czasie rozstania z ojcem swojej córeczki brylowała praktycznie cały czas w mediach. Swoją drogą nie przypominam sobie by jakoś uzewnętrzniała się na ten temat, ale i tak zbiła na tym niezłą forsę. Prywatnie zaznaczam, iż uważam ją za jedną z najbardziej sympatycznych osób w polskiej telewizji, ale nie czarujmy się, ta intensyfikacja jej obecności zaczęła się właśnie od jej osobistej tragedii. Inny z brzegu przykład: sprawa rozwodowa pani Figury. Słynna rozmowa u Lisa kompletnie zbiła mnie z tropu. Najpierw jej uwierzyłam, ale z biegiem czasu zaczęło mi to przypominać grę aktorską. Z jednej strony dobrze, że mówi się o przemocy w rodzinie, ale cholera wie czy nie było to taktyczne zagranie przez rozpoczęciem procesu rozwodowego. Na stronach plotkarskich, więc aż roi się od dramatów. Przykłady można mnożyć i mnożyć. Tylko, czemu w wydaniu osób znanych mam cały czas wrażenie, iż mam doczynienia z hipokryzją? Nie mam zielonego pojęcia.

Cierpienie w ich wydaniu ma dwojakie znaczenie. Jednym pozwala poczuć się paradoksalnie "lepiej" a innym może dodać otuchy. Nie zapominajmy, że dla dużej części naszego społeczeństwa te osoby publiczne, aktorzy czy właśnie celebryci są jakimś substytutem przyjaciół. Interesujemy się ich życiem z tą samą gorliwością jak podglądamy sąsiadów przez okno lub podsłuchujemy ploteczek w kolejce. Czasem jednak porażki innych sprawiają nam przyjemność a czasem do granic możliwości irytują.

I na tym polega cały problem. Czy jest to wstydem rozdrapywanie publiczne swoich porażek i klęsk, konfliktów i może warto mówić także o cieniach życia by taki przeciętny Kowalski nie czuł się w tym osamotniony. Gdzie przebiega granica pomiędzy informacją a zatraceniem dobrego smaku i użalaniem się. Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć.

W każdym razie cierpienie napędza media, tworzy miejsce na debatę a także w przypadku niektórych osób wywołuje zadowolenie, że "inni mają gorzej". Co by nie było w mediach istnieć będzie zawsze. Ciekawe tylko, do czego będzie wykorzystywane w przyszłości? Kto wie

Leave a Reply

Obsługiwane przez usługę Blogger.